poniedziałek, 30 kwietnia 2012

Rozdział 6


Z dedykacją dla Klaudii, której opowiadanie rozpoczęło moją przygodę z pisaniem. Dziękuję Ci za wszystko, kochana.


Nadepnąłem na stokrotkę. Niechcący. Ciemne okulary nie ułatwiały niczego wciąż zmęczonym źrenicom, a i moja koordynacja ruchowa była odrobinę zaburzona. Byłem spóźniony. Mam nadzieję, że Natalia mi wybaczy. Wszedłem do parku i zakląłem w myślach na widok tych wszystkich ludzi. Czy oni naprawdę nie mają lepszych zajęć? Alkohol wolno opuszczający moje ciało przyprawiał mnie o złość. Przystanąłem na moment gdy moim oczom ukazała się spacerująca wzdłuż równoległej uliczki, drobna szatynka. Miała na sobie kremową sukienkę przed kolano i subtelny, grafitowy sweter idealnie pasujący do pantofli. Ściskała w dłoniach kopertówkę w kwiatowy motyw. Na mój widok uśmiechnęła się zachęcająco i delikatnym skinieniem dłoni poprosiła bym podszedł. Wyglądała czarująco. Na jej jasnej twarzyczce nie widniała żadna oznaka zmęczenia, a wargi wykrzywiały się w pełen radości uśmiech.
- Jakim cudem wyglądasz tak dobrze? - spytałem żartobliwie, otulając ją ramieniem. Dziewczyna zachichotała cicho i spojrzała na moją twarz. Ja założyłem rozciągnięty, granatowy sweter a wrażenie ogólne było takie, że najzwyczajniej w świecie się nie wyspałem. Sęk w tym, że Natalia znała powód, nie musiałem się tłumaczyć, czułem się swobodnie.
- Wystarczy znać umiar. - wytknęła mi koniuszek języka, a ja mimowolnie się uśmiechnąłem. - Zabieram Cię na obiad. Mam nadzieję, że jesteś wystarczająco głodny. - chwyciła mnie pod ramie i skierowała nasze kroki w stronę ulicy. Była co najmniej o głowę niższa ode mnie. Z ledwością dotrzymywała mi kroku. Pierwsza z brzegu knajpka okazała się celem naszej wyprawy. Wnętrze wyglądało zachęcająco. Małe stoliki nakryte obrusami w kolorze dojrzałych malin prezentowały się niesamowicie. Nie było tu zbyt wielu gości, powietrze pachniało lawendowym woskiem i jakimś ciastem, na które nabrałem znaczącej ochoty. Zajęliśmy miejsca przy stoliku z samego tyłu, by nie przykuwać zbytniej uwagi. Zsunąłem z nosa ulubione okulary i dopiero teraz mogłem zidentyfikować kolor tęczówek Natalii. Były brązowe, ale zupełnie inne od tych, które posiada chociażby Zayn. Miały barwę gorzkiej czekolady, a mimo to wciąż pozostawały niebywale ciepłe. Przesunąłem palcami wzdłuż swojej szyi i westchnąłem spokojnie. Po krótkiej chwili zjawił się kelner w bladoniebieskiej koszuli. Spojrzał przyjacielsko na moją towarzyszkę i dotknął dłonią jej ramienia.
- To co zawsze, Natt? - spytał uprzejmie , ujmując w wolną dłoń obszerną kartę dań. Szatynka spojrzała na mnie i na krótką chwilę przygryzła skrawek dolnej wargi.
- Ufasz mi, Harry?
- W kwestii.. ? - ściągnąłem brwi, natrętnie zerkając w jej ciemne tęczówki. Wyraz jej twarzy upewniał mnie w przekonaniu że zrobię, o co tylko poprosi. Emanowała nieopisaną delikatnością. Nie mógłbym urazić jej w jakikolwiek sposób.
- Herbaty, sałatki i deseru. - wytłumaczyła spokojnie, na co kelner tylko się uśmiechnął. Wyglądali na dobrych znajomych, chłopak mógł być zaledwie dwa lata starszy ode mnie. Znacząco kiwnąłem głową, zgadzając się na wszystko. Kelner odszedł, a Natalia zajrzała do swojej małej torebki. - Jak trzyma się reszta chłopaków? - uniosła spojrzenie na moją twarz. Byłem pewien, że z ledwością powstrzymuje rozbawienie. Czy wczoraj naprawdę byliśmy aż tak pijani? Skarciłem się w myślach. Przed oczami stanął mi obraz tego, jak bardzo żałośnie musiałem wyglądać. Nadąłem policzki, zastanawiając się przez chwilę.
- Niall wyglądał kiepsko, a Zayn wręcz przeciwnie. Liam'a nie zastałem, a Louis.. Louis w porządku. - spuściłem wzrok na swoje dłonie, ukrywając drobne zażenowanie. Właśnie, Louis. Przez dłuższą chwilę zupełnie o nim nie myślałem, to dziwne.
- Blondyn wyszedł na tym najgorzej, tak? Nic dziwnego. Zauważyłam, że miał spore problemy z tańcem już przed północą. - zaśmiała się cicho i odsunęła palcami gęsty, brązowy lok opadający na jej policzek. No tak, to nasz Niall był nią najbardziej zainteresowany. Nic dziwnego, lubił naturalność, a Natalia była po prostu bardzo dziewczęca. - Louis wyszedł tuż przed Tobą. Też źle się poczuł? - O nie. Tylko nie Louis. Mam nadzieję, że moja twarz nie przybrała w tej chwili żadnego niepożądanego grymasu. Poczułem jak ślady na szyi przypominają mi o swojej obecności. To zabawne, że wciąż leciutko piekły.
- Czuł się dobrze. Czekał na mnie na górze. Spędziliśmy razem noc. - koniec bycia "rozsądnym Harr'ym". Słowa płynęły z moich usta z tak wielką łatwością. Szczyciłem się tym, ze Lou nie wybrał żadnej z nowo poznanych dziewczyn, że wolał być ze mną. Szatynka ściągnęła brwi i wsparła podbródek na wątłej dłoni.
- Czyli Ty i Louis jesteście parą, tak? - to zdanie zabrzmiało jak spełnienie wszystkich moich snów. Dlaczego tak je odebrałem?
- Jesteśmy przyjaciółmi. Sęk w tym, że on nie potrafi beze mnie żyć. - uśmiechnąłem się szeroko, a na twarzy Natalii zawitała kpiąca mina. Przez myśl przebiegły mi wszystkie sytuacje związane z Tomlinson'em. Każdy błahy na pozór gest, uśmiech, spojrzenie. Jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi, ale obaj wiemy, że otoczenia może odbierać to inaczej. Jednak jakie to miało znaczenie?
- Nie schlebiaj sobie. - pokręciła głową ze zrezygnowaniem, wciąż jednak trzymając kąciki warg w górze. To niesamowite, jak bardzo potrafi być urocza. Kelner ustawił przed nami białe filiżanki z herbatą. Jej zapach przyprawił mnie o westchnienie pełne zachwytu. Zegar wskazywał dokładnie piątą. Natalia z dumą ujęła w palce uszko naczynia. - Pogratuluj mi wyczucia czasu. Popołudniowa herbatka o porze idealnej. - zaśmiałem się zauważając jak bardzo cieszą ją fakt, że uda nam się uraczyć podniebienia tym jakże rozsławionym napojem o właściwej porze. Nie zwykłem zwracać na to uwagi, nie jestem tradycjonalistą. Skinąłem delikatnie głową i umoczyłem wargi w ciepłej cieczy.
Czas w kawiarence płynął bardzo szybko. Spróbowaliśmy sałatki z kurczakiem i ciasta z wiśniami. Było mi dobrze w towarzystwie Natt. Nie chciałem odchodzić myślami od jej spojrzenia i tego pięknego uśmiechu. Nie minęło jednak kilka chwil, a oboje zauważyliśmy, że jest już po ósmej. Odprowadziłem ją pod sam dom, by nadto się później nie martwić. Ulice powoli pustoszały. Gęsty zmrok otulał natrętnie każdy napotkany drobiazg, a na niebie pojawiło się kilka pierwszych gwiazd. Chłodny wiatr niedbale przeczesywał moje włosy. Byłem ciekaw, czy niedoszli imprezowicze doprowadzili nasz dom do stanu używalności. Zgrabnie pokonałem marmurowe schodki i wszedłem do przedpokoju. Było cicho. Zdjąłem buty i wychyliłem się zza ściany. Salon wyglądał dobrze, cóż, że też w nich wątpiłem.
- Hazza? - w kuchennych drzwiach stanął Lou i ułożył dłonie na biodrach. Chciał zrobić groźną minę, ale mu się nie udało. Wyglądał odrobinę komicznie. Tęskniłem za nim. - Gdzieś Ty był, dzieciaku? - wzruszyłem ramionami i wskoczyłem na schody. Lou tylko upewnił się, że nie upadłem i na nowo zniknął w kuchni. W korytarzu natknąłem się na Niall'a. Uśmiechnął się szeroko i poczochrał moje włosy jednym szybkim ruchem. Odsunąłem się, udając oburzenie, a on zaśmiał się cicho.
- Próbowałem się do Ciebie dodzwonić. Zrezygnowałem, gdy znalazłem telefon na Twoim łóżku. Mieliśmy gości. Miałem nadzieje, że dołączysz razem z Natalią. - no tak, przecież nie byłoby sprzątania bez powodu. Bywam taki naiwny. Blondyn wyglądał na zawiedzionego. Czyżby szatynka z którą dane mi było spędzić popołudnie aż tak namieszała mu w głowie?
- Kto tu był?
- El i Bianka. Razem z Louis'em i Zayn'em dotrzymaliśmy im towarzystwa. Oglądaliśmy jakiś durny film o miłości. - stęknął żałośnie i przesunął paznokciami wzdłuż swojej kości policzkowej. To zabawne, że wpadły do nas mimo tego, że Liam spędza czas z Dani. Zanim zdążyłem dłużej zastanowić się nad całym sensem tej sytuacji, tuż obok znalazł się zdyszany Louis. Oparł się plecami o ścianę z ledwością powstrzymując śmiech.
- Malik biegał za mną po całym ogrodzie bo zniszczyłem mu włosy! Zupełnie niechcący, chciałem się tylko podroczyć! - nie minęła nawet chwila a na ostatnim stopniu schodów pojawił się nasz brunet, z miną co najmniej nieprzyjemną. Z jego perfekcyjnie ułożonej fryzury nie zostało praktycznie nic. Złapał za rękę Lou i ściągnął go siłą na dół. Niall śmiał się w najlepsze, a ja tylko wywróciłem młynka oczyma i uderzyłem się w czoło wewnętrzną stroną dłoni. Chyba będę musiał ich wszystkich wychować. Szkoda, bo sądziłem ze to Tomlinson będzie tym najrozsądniejszym. To zabawne w jak wielkim byłem błędzie. Wszedłem do swojego pokoju. Uwielbiam ten specyficzny zapach, którym dysponuje moje powietrze. Okno było delikatnie uchylone, więc zamknąłem je pośpiesznie. Nie potrzebuję tu świeżego powietrza. Zdjąłem ciemny sweter i usiadłem na blacie małego stolika, uprzednio zapalając lampkę stojącą na parapecie. Czułem się lepiej, zarówno fizycznie jak i psychicznie. Wciąż jednak nie mogłem przestać myśleć o tym, kim właściwie jest dla mnie Lou. Braterstwo dusz to zdecydowanie wątłe określenie dla tego co dzieje się wewnątrz mnie. On po prostu jest, zawsze był. Dlaczego rozkładam to na pierwiastki akurat teraz? Dlaczego dotychczas był dla mnie tylko Louis'em, wiecznym dzieckiem, a teraz jest kimś, w kim mógłbym ulokować uczucia? Powinienem już nigdy więcej nie tykać alkoholu. Te myśli to jakieś skutki uboczne jego nadmiaru. Miałem nadzieję na ciszę, ale osoba która ją zmąciła była zdecydowanie godna mojej uwagi.
- Ugryzł mnie w ramię, dasz wiarę?! - natręciuch wciąż nękający moje myśli stał teraz przede mną ze zbolałą miną. Nie reagowałem nadto, więc zamknął za sobą drzwi i podszedł nieco bliżej. Uśmiech na jego ustach stał się subtelniejszy. - Nie przywitałeś się ze mną. - szepnął i oparł dłonie na moich kolanach. Jego twarz znajdowała się zaledwie centymetr od mojej. Dotknąłem wargami jego zapadniętego uroczo policzka i mimowolnie westchnąłem. Louis zajął miejsce obok wciąż jednak gładząc jedną dłonią moje kolano. W ten sposób zazwyczaj zaznaczał, że nikt inny nie ma prawa mnie dotykać. Nie wiem więc dlaczego robił to teraz, byliśmy sami. - Jak było z Natalią?
- W porządku. Mam pełny żołądek i całkiem niezłe nastawienie do świata. - pokazałem mu dwa uniesione ku górze kciuki, a on skinął tylko głową. Zapewne teraz snuje domysły odnośnie tego, co działo się minuta po minucie. Nie zamierzam mu niczego ułatwiać. Zaraz, zaraz.. - Blondas wspomniał, że były tu dziewczyny. - właśnie przypomniałem sobie, że on także spędził swój dzień w towarzystwie przedstawicielki płci pięknej. Ba, były nawet dwie. Nie podoba mi się ten cały "dziewczęcy nalot" na naszą piątkę.
- Tak. Eleanor przyniosła film, ale zamiast go oglądać skupiała się na moich żartach. Wciąż szeptaliśmy, a Zayn rzucał w nas ciastkami. - no proszę, cóż za dbałość o szczegóły. Dziękuję Loui, uzmysłowiłeś mi, że bawiłeś się co najmniej doskonale. Dotknąłem dłońmi blatu stolika na którym obaj siedzieliśmy i podniosłem się. Władały mną skrajne emocje. Coś między.. chęcią przywalenia mu w nos, a ochotą na jego czułość. Nie znosiłem go w tej chwili tak bardzo, że aż pragnąłem do granic możliwości. Serce automatycznie przyśpieszyło, a krążąca w żyłach złość zacisnęła obie dłonie w pięści.
- Film.. fajna sprawa. - uśmiechnąłem się gorzko i zerknąłem na jego twarz. Nie myślał o tym, ze jego wzrok sprawiał mi ból. Że te jasne tęczówki uparcie wlepione w moją twarz były jak wymierzony bez zawahania cios w policzek. Co się ze mną dzieje?
- Wezmę prysznic i wrócę, okej? - podniósł się odrobinę niezdarnie i podszedł do drzwi. To niestosowne, że z góry założył, że zgodzę się na to by spędził kolejną noc w moim łóżku. Jego pewność siebie miażdżyła moją.
- Ja już się kładę.

Poczułem jak ktoś wpycha nóż między moje żebra z łatwością igły wsuniętej w masło. Moje usta rozchyliły się bardzo powoli by uwolnić krzyk przepełniony bólem. Jednak usłyszałem tylko ciche stęknięcie i dźwięk rozrywanej przez ostrze skóry. Nie mogłem się ruszyć. Ból był niewyobrażalny i niesamowicie realny. Jasna strużka krwi przyozdobiła koszulkę w paski. Teraz to Louis miał nóż w piersi i krzyczał z bólu. Podbiegłem do niego. Upadł. Jego oczy powoli się zamykały.

Podniosłem się z krzykiem do pozycji siedzącej. Mój oddech oszalał, przez dłuższą chwilę nie potrafiłem go unormować. Zegar wskazywał cztery minut po dziewiątej. Dzień dobry, Harry. Rzadko miewam tak realistyczne sny. Szargał mną dreszcz przerażenia. Dlaczego pozwoliłem mu umrzeć? Do mojej sypialni wbiegł Liam ze szczoteczką do zębów w ustach. Mruknął coś niezrozumiale. Posłałem mu tylko uspokajający uśmiech, a on wzniósł oczy ku górze i wrócił do łazienki. Zsunąłem się z łóżka i przeciągnąłem leniwie. Drzwi skrzypnęły cicho po raz kolejny. Tym razem zobaczyłem w nich Zayn'a. Nie miał na sobie nic poza czarną bielizną. Jego ciało było idealne w każdym calu. Odcień skóry był perfekcyjny. Nie czułem zapachu papierosów, to ci dopiero przyjemne rozczarowanie. Westchnął karcąco zauważając, że patrzę na niego jak na obrazek. Cóż, był piękny.
- Od kiedy sypiasz sam, hm? - podszedł nieco bliżej i spojrzał na moją twarz, wyczekując odpowiedzi. Nie lubiłem gdy droczył się ze mną w ten sposób. Przypomniał mi tylko, że pierwszą rzeczą jaką dziś zobaczyłem nie były przymknięte powieki Louis'a.
- Wygląda na to, że powinieneś spędzać noce ze mną. - wzruszyłem ramionami i sięgnąłem po jasną koszulkę którą już po chwili okryłem tors. Wiedział, że żartuję, a mimo to czułem na sobie jego natrętne spojrzenie. To zabawne, miewam coraz dziwniejsze myśli.
- Ani się waż. - do moich uszu dotarł stanowczy głos Lou. Gdy się odwróciłem, machał palcem wskazującym przed twarzą Zayn'a. Obaj się uśmiechali, jakby znali swoje myśli. W powietrzu unosiło się dziwne napięcie. Czyżbym tylko ja je czuł?
- Kocham Cię Harry! - krzyknął Malik, odwrócił się na pięcie i pośpiesznie wybiegł z pokoju. Louis tylko skrzywił się zabawnie. Podszedł nieco bliżej. Pachniał czymś słodkim, a mnie dopadła ochota na mocną kawę.

czwartek, 19 kwietnia 2012

Rozdział 5



Jasna zasłona zdobiąca okno delikatnie się zakołysała. Chłodny powiew świeżego powietrza wpadł do sypialni i otulił moją twarz, przez co zrobiło mi się niedobrze. Dzień dobry, bólu głowy. Podniosłem się powoli by nie obudzić śpiącego wciąż obok Louis'a. Jego naga klatka piersiowa unosiła się delikatnie i opadała w tym samym tempie. Blade wargi malowały subtelny uśmiech, a kości policzkowe odznaczały się jeszcze dotkliwiej. Pachniał alkoholem i.. odrobinę mną. Zsunąłem się z miękkiej pościeli i wyszedłem na korytarz. Wyczuwalny w powietrzu zapach papierosów przyprawił mnie o zawrót głowy. Czyżby Zayn już nie spał? Ostrożnie uporałem się ze schodami, które wydawały się dziś nieco bardziej strome. Złośliwość rzeczy martwych. Zajrzałem do salonu skąpanego w delikatnym półmroku. Okna były wciąż zasłonięte. Na kanapie leżał pozbawiony koszuli brunet, który jak wcześniej założyłem, kończył palić papierosa. Zapewne któregoś z kolei. Na podłodze leżały puste kubki, butelki, opakowania po jedzeniu, a nawet ubrania. Przy stole siedział blady jak ściana Niall. Chował twarz w dłoniach, a jego wiernym towarzyszem okazała się stojąca obok butelka z wodą. Uśmiechnąłem się mimowolnie na ten widok. Dotknąłem jego ramienia, na co on ostrożnie uniósł wzrok. Światło i powietrze zdawały się sprawiać mu ból.
- Nie pytaj, błagam. - stęknął żałośnie i oparł czoło o drewniany blat stołu. Skinąłem głową, nie zamierzałem go męczyć pytaniami, bynajmniej nie w tej chwili. Więc nie tylko ja mam te straszne objawy? Pocieszające. Wszedłem do kuchni. Na samą myśl o czymkolwiek w moim żołądku, poczułem ten okropny skurcz. Poza tym nie sądzę, by w lodówce zostało coś zdatnego do zjedzenia. Swoją drogą, panował tu o niebo większy bałagan niż w salonie. Zapewne pod moją nieobecność cała zabawa przeniosła się tutaj. Przeszedł mnie dreszcz. Opłukałem dłonie zimna wodą i dotknąłem ciepłych policzków. To będzie zdecydowanie ciężki dzień. Wsunąłem pod pachę butelkę z wodą i skierowałem swe kroki na powrót do sypialni. Ciekawe jak trzyma się Lou. Wczoraj czuł się chyba lepiej, niż ja.Usiadłem na brzegu łóżka, na co chłopak wzdrygnął się delikatnie i spojrzał na mnie. Uśmiechnąłem się, gdy dotknął dłonią czoła i syknął z bólu.
- Witamy w świecie żywych. Wody? - pokręcił głową na "nie" i bardzo powoli podniósł się do pozycji siedzącej. Cierpiał, zupełnie jak nasz blondasek w salonie. Ciekawe gdzie podziewa się Liam. Pewnie odprowadził Danielle i po prostu.. nie miał sił by wrócić. Tak, to byłoby rozsądne wyjście z sytuacji.
- Nie krzycz, Harry, jestem tuż obok. - zaśmiałem się widząc jego zbolałą minę. Byłem usatysfakcjonowany, w końcu to jego wina. Mógł oszczędniej dawkować alkohol kiedy przygotowywał drinki. Na samo wspomnienie ich smaku odetchnąłem ciężko. Lou przyglądał mi się uważnie, skupiają spojrzenie w okolicach mojej szyi. Zerknąłem na jego twarz zza kilku kasztanowych loków, które sprytnie zakryły mi czoło. Byłem ciekaw o czym myśli. - Co to? - wskazał palcem na miejsce tuż nad moim lewym obojczykiem i uniósł brwi w zamyśleniu. To urocze, jak bardzo starał się poskładać myśli w istotną całość, a wyraz jego twarzy upewniał mnie w przekonaniu, że nijak mu się to nie udawało. Wstałem, choć zupełnie nie miałem na to ochoty. Czułem każdy mięsień, kość, każdy narząd. Jakbym był wewnątrz siebie i przeżywał to wszystko ze zdwojona siłą. Nieprzyzwyczajony do upojenia alkoholowego organizm broni się jak może. Uchyliłem drzwi szafy odsłaniając spore lustro, w którego odbicia utonąłem na krótką chwilę. Przesunąłem opuszkami palców wzdłuż wskazanego przez Lou ( jak się okazało ) zaczerwienienia i zagarnąłem zębami dolną wargę, ukrywając uśmiech.

- Nie, proszę Cię, niiieee.. - śmiałem się donośnie, ignorując dobiegające z dołu hałasy. Stworzyliśmy z Louis'em własną ciszę. Przyciskał mnie ciężarem swojego ciała do miękkiego materaca, próbując, w moim mniemaniu, odgryźć mi kawałek szyi. Starałem się go z siebie zrzucić, ale nie byłem w posiadaniu potrzebnej do tego siły, a i Lou nie miał jej na tyle, by ze mnie zejść. Istny konflikt tragiczny.
- Smakujesz jak landrynki, no daaj.. - starał się odsunąć moje dłonie i udostępnić sobie jak największy skrawek skóry, na wyłączność. Po chwili szarpania się poczułem jak jego palce zaciskają się na moich nadgarstkach i dociskają je do łóżka, uniemożliwiając mi jakikolwiek ruch. To zabawne, bo przecież jestem od niego o wiele silniejszy. Nachylił się nad moją twarzą. Przez chwile miałem wrażenie, że jego wargi ponownie zetkną się z moimi. Pragnąłem tego. Pragnąłem czuć jego smak tak dotkliwie, jak przed momentem, kiedy wepchnął mnie do pokoju. - Pachniesz tak słodko. - wymruczał, owiewając moja szyję przyśpieszonym oddechem. Jego serce znowu wybijało szybki rytm. Czułem je na sobie. Lekko musnął wargami skórę mojej szyi, przyprawiając mnie o nieznany dotychczas dreszcz. To jakby.. nasze emocje, pragnienia, potrzeby, kumulowały się przez cały czas naszej znajomości i dopiero teraz mogły ujrzeć światło dzienne. A raczej.. mogły ujrzeć noc. Wierciłem się, starając poluźnić uścisk jego dłoni. Na nic także zdały się ciche prośby. Potrzebował tego, potrzebował czuć nade mną wyższość, której na co dzień nie doświadcza. Po chwili przycisnął usta do mojej skóry z nieco większą zachłannością. Poczułem przyjemne ciepło a gdy już się odsunął, delikatne pieczenie. Jego wargi były już daleko, a ja wciąż je czułem. - Zdejmij, Harry.. - wyszeptał spokojnie i puścił moje ręce, ale tylko po to, by ując w palce materiał koszulki i szybkim ruchem mnie jej pozbawić. Pod przymkniętymi powiekami czaił się obraz kolejnych chwil.

Lou uchylił lekko usta, zapewne chciał coś powiedzieć. Jedyną jednak reakcją okazał się tylko ruch dłoni, kiedy dotknął palcem wskazującym swojej własnej piersi, jak gdyby chcąc upewnić się w przekonaniu, że ślady pozostawione na mojej skórze, to jego sprawka. Wzruszyłem ramionami, wciąż umiejętnie skrywając cisnący się wargi uśmiech. Był taki uroczy w całym tym zakłopotaniu. Ja czułem się pewnie. Zupełnie tak jak podczas każdej wcześniejszej czułości, może odrobinę bardziej błahej, ale za to publicznej. Sytuacja która miała miejsce w nocy była tylko naszą sytuacją, naszym wspomnieniem. Nikt inny nie był jej świadkiem. Przygryzłem kawałek dolnej wargi na myśl o wiążącym nas sekrecie. Louis wciąż walczył z zakłopotaniem.
- Gniewasz się? Niczego nie pamiętam.. - westchnął bezradnie i podszedł nieco bliżej. Jego wzrok ukazywał skruchę. Wydawało mu się, że zrobił mi krzywdę. Zmarszczyłem brwi i odruchowo dotknąłem jego policzka. Był ciepły. Przebiegło mi przez myśl, że ma gorączkę.
- Jesteś głupol, wiesz? Przecież nic mi nie jest. Poza tym, ja też nie pamiętam zbyt wiele. - kłamca. Pamiętam wszystko, każdy szczegół, każdy dotyk, oddech, słowo. Byłem wdzięczny swoim zmysłom, że tak idealnie to wychwyciły i zapamiętały. Nie chciałem by czuł się winny, przecież.. przecież to my. Alkohol w naszych żyłach po prostu dodał nam odwagi. Zawsze byłem zdania, że po spożyciu odpowiedniej dawki, rozwiązuje się język i wszystko co mówimy, jest najszczerszą prawdą. Nie sądzę, by ktokolwiek potrafił skupić się na tyle, by wykrzesać z siebie jakieś zmyślne kłamstwo. - Chciałeś mnie zjeść.
- Naprawdę? Widocznie miałem ku temu powód. - w jego tęczówkach zawitało rozbawienie i choć na twarzy wciąż nie widniał uśmiech, byłem pewien, że poczuł się lepiej. Ze wszystkim. Po chwili do moich uszu dotarł dźwięk telefonu. Zanurkowałem w pościeli i zgrabnie wygrzebałem go spod poduszki. Na wyświetlaczu widniało imię "Natalia". Nacisnąłem na zielony przycisk i docisnąłem telefon do ucha.
- Żyjesz? - piskliwy, choć przyjemny kobiecy głos zabrzmiał w mojej głowie. Wystarczyło jedno słowo, bym przypomniał sobie skąd znam ową Natalię, a nawet jak wygląda jej twarz. Zaśmiałem się, a ona nie pozostała mi dłużna. Najwidoczniej czuła się podobnie i postanowiła sprawdzić, czy i ja bawiłem się wczoraj równie dobrze.
- Tak, chyba tak.
- Wyszedłeś tak bez słowa, martwiłam się. Źle się poczułeś? Bianka była zrozpaczona. - uwielbiam tę zdumiewająco szybką rekonstrukcję zdarzeń, która nakreśliła się w tej chwili w moim umyśle. Umiejętnie poskładałem fakty i nabrałem w płuca powietrza. Wciąż czułem na sobie wzrok Lou. To wcale nie pomagało, bo zamiast skupić się nad odpowiedzią, myślałem o zeszłej nocy.
- Bianka? Ach, Biankaa.. Tak, musiałem się położyć. Zdecydowanie za dużo kolorowych napojów. - przez myśl przebiegł mi obraz szczupłej blondynki, która wczoraj poddała się chwili i zagarnęła sobie całkiem spory pocałunek. To naprawdę niesamowite, że z tak wielką łatwością przypominam sobie każdy detal. Chyba jednak nie jest ze mną tak źle.
- Zjemy razem śniadanie? To znaczy.. właściwie, obiad. - byłem zaskoczony jej propozycją. Dopiero co dotarło do mnie, skąd jej numer znalazł się w moim telefonie, a ona już mąci mi w głowie ochotą na spotkanie? Pamiętam jej zarumienione policzki i gęste, lekko pofalowane, brązowe włosy. Nie miałem czasu by zastanowić się nad odpowiedzią.
- Tak, chętnie. Gdzie?
- Spotkajmy się w parku. Tuż obok jest przyjemna knajpka. - była podekscytowana, a ja.. odrobinę zamroczony. Skinąłem tylko głową, a ona chyba to wychwyciła, bo pożegnała się pośpiesznie, dając mi zaledwie pół godziny.

poniedziałek, 16 kwietnia 2012

Rozdział 4



Jednego byłem na te chwilę absolutnie pewien; zamierzałem wygrać tę bitwę. Na szali leżał przecież mój honor. Nie mogę pozwolić by mną pomiatał, by czuł nade mną tę specyficzną wyższość. Nie pozwolę mu czuć się pewnie. Zgniotę jego odwagę z niesamowitą łatwością. Gdybym tylko potrafił zniwelować w ustach ten chorobliwie słodki posmak. Że też udało mu się namówić mnie na.. zawody w jedzeniu pralinek. Ten wstrętny drań ma przewagę, chociażby wiekową. Je czekoladę o trzy lata dłużej niż ja. Powinienem był wypomnieć mu to już na samym początku. Niechętnie wepchnąłem między czerwone wargi czwartą już z rzędu czekoladkę krzywiąc się przy tym niemiłosiernie. Louis tylko prychnął z wyższością pochłaniając już szóstą lub nawet siódmą. Westchnąłem bezradnie, wywracając oczyma. No dobrze, nasze głupawe zabawy z reguły kończą się moim zwycięstwem. Jakoś zniosę małą porażkę. To znaczy.. zniósłbym, gdyby mój przeciwnik nie zechciał tak namacalnie uzmysłowić mi, że jestem gorszy w pochłanianiu słodyczy. Wstał pośpiesznie i począł tańczyć przede mną, nucąc pod nosem jakąś znaną i mnie, melodię. Ściągnąłem brwi, bacznie obserwując każdy jego ruch. Uwielbiam te jego nieumiejętności związane z tańcem. Jak słoń w składzie porcelany.
- Skończyłeś? - spytałem kpiącym tonem, leniwie podnosząc się z sofy. Na moich wargach malował się delikatny uśmiech, a Louis.. Louis wciąż tańczył. O ile te wygibasy można było nazwać tańcem. Powinienem określić je jakimś nieładnym przymiotnikiem, ale nie mam na to ochoty. Z przemyśleń wyrwał mnie Tomlinson, który chwycił mnie za ramiona i zaczął mną potrząsać.
- Zatańcz ze mną, Harry! - krzyknął piskliwie, po czym przystanął, chwycił mnie za dłoń i pokierował moim ciałem tak, bym obrócił się o całe 360 stopni, zaliczając przy tym drobny cios nosem o własne przedramię. Szturchnąłem go w bok i zanim zdążył mi oddać, byłem już w swoim pokoju. Nie byłby sobą, gdyby za mną nie pobiegł. Sprytnie uporał się z kilkoma drewnianymi stopniami i wpadł do mojej sypialni z gracją godną pozazdroszczenia. Usiadł tuż obok mnie i otulił mnie ramieniem, z ciekawością rozglądając się po pokoju.
- Co dziś robimy? - spytał od tak, muskając spojrzeniem każdy cal mojej nocnej szafki, na której dumnie spoczywało kilka notatników i jeden, zużyty już niestety długopis. Widziałem w jego jasnych tęczówkach chęć na wyjście, ale ja sam nie byłem przygotowany na opuszczenie domu. Zauważył to i uśmiechnął się pobłażliwie.
- Zmusimy Liam'a żeby zrobił dla nas naleśniki. Znaczy.. Ty go zmusisz. - Lou aż podskoczył z podekscytowania. Czasem widzę w nim większego dzieciucha niż w samym sobie. Ale uwielbiam, uwielbiam go i tej jego wygłupy. Jeśli jest na tym świecie osoba, która potrafi odsunąć ode mnie smutek, to jest to właśnie Tomlinson. Oczywiście mu o tym nie powiem, bo nadto obrośnie w piórka. Wypiął wątłą klatkę piersiową do przodu, dumnie eksponując niebieską koszulkę z wielkim "S" na środku. Zaśmiałem się, delikatnie klepiąc go w ramię. Po krótkiej chwili obaj na powrót byliśmy na dole. Niall tylko skarcił nas spojrzeniem, które miało sugerować, że biegamy po domu jak wariaci. Za dobrze znam te jego nieziemskie tęczówki. Mówią mi czasem o wiele więcej, niż wypowiadane przez Blondyna słowa. Wpadliśmy do kuchni, robiąc przy tym naprawdę dużo hałasu. Liam podskoczył nerwowo i spojrzał na nas dociekliwie. Louis położył policzek na jego ramieniu, mając zapewne nadzieję, że sam urok osobisty wystarczy. Nie wystarczył.
- Dlaczego prosisz o naleśniki mnie, skoro zawsze Hazza je przygotowuje? - wzruszyłem bezradnie ramionami, gdy ciekawski wzrok Liam'a musnął moje policzki. Miałem zamiar udawać, że nie jestem w to nijak zamieszany. Po prostu przybiegłem za Lou, tak? -  Poza tym, nie zgadzam się na żadne kuchenne rewolucje. Nie dziś, zrozumiano? Za kwadrans przyjdą pierwsi goście. - właśnie dotarło do mnie, że zupełnie zapomniałem o imprezie, którą chłopcy zaplanowali na dzisiejszy wieczór. Zerknąłem na Louis'a - tak, on też zapomniał. Zaśmialiśmy się, na co Payne tylko westchnął. - Macie dwa wyjścia: albo zostajecie i pomagacie mi rozruszać towarzystwo albo wychodzicie na miasto i wracacie rano lub najlepiej dopiero pojutrze.
- To żaden wybór. - stęknął Lou, wciąż natrętnie dociskając policzek do ramienia przyjaciela jakby to miało pomóc. Nie pozostało nam nic innego, jak tylko przygotować się na noc pozbawioną snu i dom pełen niekoniecznie znanych nam ludzi. Byłem pewien, że Louis nie ma nic przeciwko odrobinie zabawy. Lubi być duszą towarzystwa i staje się nią bez większego wysiłku. Mnie o wiele trudniej jest się dopasować.
Nie minął nawet wcześniej wspomniany przez Liam'a kwadrans, a w domu było już ponad dziesięć osób. Niall wnosił do salonu coraz to różniejsze przekąski. Loui był już na dole. Witał gości razem z Payne'm. Zayn grzebał coś przy głośnikach. Zapewne już niebawem sąsiedzi poślą nas do diabła. Czego się nie robi, by znajomi mieli o nas dobre zdanie? Wyszedłem z łazienki poprawiając białą koszulkę, luźno opiewając mój tors. Przeczesałem włosy palcami, w ten dość charakterystyczny, niedbały sposób i zeskoczyłem z ostatniego stopnia schodów od razu rozglądając się za Tomlinson'em. Rozmawiał z grupą dziewczyn i gdy tylko mnie zauważył, skinął dłonią szeroko się uśmiechając. No proszę, już rozkręca zabawę. Podszedłem powoli.
- Harry.. Danielle już znasz, prawda? - skinąłem głową, na co dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie i dotknęła mojego ramienia. Liam był z nią od niedawna. Zdążyłem ją polubić, miała naprawdę przyjazne usposobienie. Przeniosłem wzrok na trzy pozostałe dziewczyny trzymające w dłoniach kolorowe szklanki ze słomkami. Wyglądały na nieco onieśmielone. - To Natalia, Bianka i Eleanor. - każda z nich podała mi dłoń, uśmiechając się przy tym zachęcająco. Były bardzo ładne, szczególnie Bianka, wątła blondynka o zielonych oczach. Nie wyglądały na przesadne imprezowiczki. Od razu można było założyć, że to przyjaciółki Dan. Miałem o niej dobre zdanie, uważałem, że jest dla Liam'a jak najbardziej odpowiednia. Louis przeniósł na mnie swoje rozbawione spojrzenie i oparł łokieć o moje ramię. - A to Harry. Największy podrywacz z całej naszej piątki. Uważajcie na niego. - dziewczyny zachichotały zawstydzone na co ja pokręciłem subtelnie głową na "nie", czego Loui nie zdążył już zauważyć.
- Bardzo mi miło was poznać. Mam nadzieję, że będziecie się dobrze bawić. - posłałem każdej porozumiewawcze spojrzenie i odsunąłem się. Byłem ciekaw jak Liam radzi sobie w kuchni. Zaskoczył mnie widok naprawdę wielu przysmaków, które Payne zgrabnie ułożył na plastikowych półmiskach. Zagwizdałem pochlebnie, opierając się ramieniem o framugę kuchenny drzwi. Chłopak, uprzedzając moje pytanie szepnął tylko.
- Tak. To sprawka Danielle. - uśmiechnąłem się, pokazując mu uniesiony ku górze kciuk. Byłem pewien, że dziewczyna nie zostawi go z tym samego, skoro żaden z nas nie kwapił się by mu pomóc. Po upływie zaledwie kilku minut w powietrzu zabrzmiała naprawdę głośna muzyka. Wszystko działo się szybko, a ludzi z chwili na chwilę wciąż przybywało. Nie czułem się swojo w całym tym zamieszaniu, ale zamierzałem to zmienić. Poczułem jak ktoś opiera się o moje plecy. Już po chwili przed moją twarzą wisiał zielony kubek. Zerknąłem przez ramię na uśmiechniętego Louis'a, który starał się przekrzyczeć muzykę.
- Napij się, będzie wesoło. - skinąłem głową, bezwarunkowo ufając jego słowom. Wierzyłem jemu i tylko jemu. Jeśli on utwierdza mnie w przekonaniu, że pozostanie w domu było dobrym pomysłem, to wiem, że tak właśnie jest. Lub będzie. Zamoczyłem wargi w przygotowanym przez przyjaciela specyfiku i o mało co się nie zakrztusiłem. No tak, alkohol jak powszechnie wiadomo, niweluje wszelkie blokady.


Około północy wszyscy byli w.. znakomitych, że tak to ujmę, nastrojach. Muzyka wciąż nie dawała o sobie zapomnieć, a alkohol miał już kilka pierwszych ofiar. Mimo tego wszyscy bawili się doskonale. Niall wydawał się być bardzo zainteresowany Natalią, którą wcześniej poznałem. Zayn palił papierosa przyglądając się wszystkiemu z uśmiechem. Liam i Danielle tańczyli powoli, zapominając o całym wszechświecie. Reszta gości albo skakała w rytm muzyki, głośno rozmawiała lub po prostu opróżniała kolejne szklanki z kolorowymi drinkami. Siedziałem na sofie tuż obok Louis'a, który nie wykazywał zbytniej ochoty do tańca. Co kilka chwil szeptał mi coś na ucho. Nie byłem jednak pewien, czy rozumiem choć połowę z wypowiedzianych przez niego słów. Alkohol zdecydowanie rozrzedził moją krew, było mi gorąco. Przed oczami widniała subtelna mgła, która przyprawiała mnie o nieustanny uśmiech. Musiałem wyglądać naprawdę żałośnie, ale kto w tej chwili zwracał na to uwagę? Na środek salonu wskoczył rozradowany Niall, który znalazł gdzieś pustą butelkę po winie. Byłem pewien, ze zaraz się przewróci, chwiał się na wszystkie możliwe strony. Zaśmiałem się radośnie na jego widok.
- Siadać w kółeczku, będzie gra! - krzyknął donośnie. Większość z przebywających w pokoju ludzi zajęła miejsce na podłodze, tworząc całkiem zgrabny okrąg. Byłem pod wrażeniem. Louis chwycił mnie za łokieć i bez mojej zgody zaciągnął do zabawy. Było mi wszystko jedno. Czułem się przez niego chroniony. Na co dzień staram się tego unikać i nie pozwalam by czuł się jak mój opiekun, ale teraz byłem zdany na jego łaskę. Chociażby dlatego, że każdy kolejny krok sprawiał mi trudność a wszystko, dosłownie wszystko wirowałooo. Usiadłem obok Danielle, a Tomlinson tuż obok mnie. Muzyka odrobinę przycichła, rozpoznawałem już nawet poszczególne głosy. Mgła stojąca przed moimi powiekami powoli opadła, wszystko stało się wyraźniejsze. Poczułem ulgę, a gorąc który władał moim ciałem umknął gdzieś na krótką chwilę. Ani się obejrzałem, a butelka zakręcona przez Niall'a wskazała na Eleonor. Chłopak musnął soczyście jej policzek, na co ona zarumieniła się delikatnie. Po El wypadło na Zayna. Później na Natalie, Liam'a i ponownie na Zayn'a.. Wyłączyłem się. Echem w mojej głowie odbijały się tylko donośne śmiechy i półsłowa, które udało mi się odczytać z ruchu warg siedzących obok mnie znajomych. Ocknąłem się dopiero gdy Louis szturchnął mnie w bok, wskazując dłonią na butelkę znajdującą się tuż przede mną. Uniosłem brwi, by dopatrzeć się kto taki znajduje się po drugiej stronie. Zaśmiałem się widząc, jak gotowy do pocałunku Malik oblizuje te swoje bladoczerwone wargi. Nadstawiłem mu policzek, a on sięgnął nieco niżej i sprytnie trafił w kącik moich ust. Wszyscy dookoła obserwowali nas uważnie, czułem natrętne spojrzenia na całym swoim ciele. Lou wyglądał na spokojnego. Alkohol chyba mu służy. Poprawił tylko moją koszulkę, która odsłoniła skrawek jasnej bielizny. Pogładził dół moich pleców i nakazał mi zakręcić butelką. Wypadło na Biankę, która bez zawahania wpadła w moje ramiona i złączyła nasze wargi w przeciągłym pocałunku. Chciałem się odsunąć, przestać czuć jej smak, jej ciepło, jej oddech.. ale nie mogłem. Dziewczyna wzięła sobie do serca słowa Lou odnośnie tego, jakobym był największym podrywaczem i postanowiła.. przejąć inicjatywę. Nie lubię nachalności. Nawet Zayn nie posunął się aż tak daleko. Władał mną gniew i choć nie zamierzałem dać tego po sobie poznać, było mi trudno. Westchnąłem spokojnie i uśmiechnąłem się, by zaraz potem wstać i odsunąć się od towarzystwa. Chciałem tylko stamtąd wyjść.
- W porządku, Harry? - spytał rozbawiony Liam, odprowadzając mnie spojrzeniem aż do schodów. Szczerze powiedziawszy było mi niedobrze. Na myśl o ilości krążącego w moich żyłach alkoholu zakręciło mi się w głowie. Zdążyłem jeszcze zauważyć, że Louis'a nie ma w salonie. Nie wiedziałem kiedy i dokąd wyszedł. Pierwsza myśl jaka wpadła mi do głowy? Był zły. Gorąc powrócił. Z nie lada trudnością wspiąłem się po schodach i w skąpanym w półmroku korytarzu odnalazłem klamkę. Zanim jeszcze na nią nacisnąłem, poczułem na swoich ramionach czyjeś dłonie. Doskonale znałem ich właściciela. Odwróciłem się i oparłem plecami o drzwi swojej sypialni. Spojrzałem na jego twarz, starając się dojrzeć jakikolwiek jej element. Zarys warg nakreśliło mi wydychane przez Louis'a gorące powietrze.
- Chcesz.. ? - spytał półszeptem, a ja mimo upojenia alkoholem dokładnie wiedziałem, co ma na myśli. Jego serce biło szybciej. Uderzało o klatkę piersiową z naprawdę wielką siłą. Spoczywając wciąż na moich ramionach dłonie drżały niemiarowo dając mi odczuć, że jest zdenerwowany. Trudno było mi nazwać jakąkolwiek emocje. Wiedziałem tylko, że chcę jego. Moje myśli zdawały się odciągać słowa w nieskończoność, a tak naprawdę odpowiedziałem mu już po ułamku sekundy.
- Tak. - wepchnął mnie ostrożnie do wnętrza pokoju. Pamiętam tylko kolejne nachalne wargi na moich. Tym razem owa nachalność bardzo mi się podobała.. a zapach znajomych perfum idealnie dopełniał całość.




***

Chciałam Wam bardzo podziękować za komentarze pod ostatnim rozdziałem. Nie byłam z niego zadowolona, miałam wczoraj kiepski dzień. Dodałyście mi sił! Właśnie dlatego postanowiłam sprawić Wam niespodziankę i szybko napisałam kolejny rozdział. Jest nieco dłuższy, mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu. Jeszcze raz bardzo dziękuję za to, że czytacie tę błahą opowiastkę i motywujecie mnie ciepłymi słowami! xx

niedziela, 15 kwietnia 2012

Rozdział 3



 Czas u boku Louis'a płynął zupełnie inaczej, wolniej. Upajałem się każdą minutą, chłonąłem wspólne chwile z łatwością rozpływającej się pod językiem kostki czekolady. Zdziwiłem się więc gdy zobaczyłem, że na moim zegarku jest już grubo po piątej. Wsunąłem dłonie do kieszeni obszernej bluzy mając nadzieję, że jeśli się potknę to Lou sprytnie mnie podtrzyma. Było mi zimno, zdecydowanie za zimno. Krew dopływała do dłoni bardzo powoli. Cały ten zabiega sprawiał mi ból, dłonie były sine, skóra twarda i niebywale chłodna. To zabawne, że bywam taki delikatny i drobiazgowy.
- Spóźniliśmy się na obiad. - spojrzałem na jego twarz, a on tylko się uśmiechnął. Wiedział doskonale, że nikt poza mną nie kwapił się do gotowania, więc chłopcy zapewne zadowolili się jakimś fast food'em. Chyba nie będą mieli mi za złe tego długiego spaceru. Lubię spędzać czas w kuchni, ale tylko dla własnej uciechy. Poza tym te głodomory zjedzą wszystko co podstawię im pod nos.
- Udobruchamy ich szarlotką. - szepnął, jak gdyby uprzednio słysząc moje myśli. Zerknąłem na kremowe pudełko, które uparcie ściskał w dłoniach. Nie udało nam się zjeść deseru na spokojnie, postanowiłem więc zabrać duży kawałek na wynos i umilić sobie nim wieczór w domu. Lou był jak najbardziej za. Tuz przed wejściem natknęliśmy na Zayn'a, który stał oparty plecami o drzwi wejściowe i mocno zaciągał się dymem papierosa. Na nasz widok uniósł kąciki warg i zrobił krok w przód. Miał na sobie jasną koszulkę, wyglądał niesamowicie. Jego brązowe tęczówki, cudownie kontrastujące z wcześniej wspomnianą koszulką przez ułamek sekundy natrętnie skupiały się na mojej twarzy. Po chwili opuścił wachlarz długich rzęs w dół i bez uprzedzenia wpadł w moje ramiona. Zaśmiałem się cicho, pozwalając mu nawinąć na palec wskazujący kosmyk moich włosów. Nigdy nie sądziłem, że posiadanie loków to przekleństwo. Uwielbiałbym jego bliskość gdyby nie ten drażniący zapach papierosów, który wędrował za nim krok w krok. Cóż, każdy ma własną definicję "przyjemności". Tytoń to jedna z wielu niszczących, ale ludzie miewają gorsze nałogi. Louis otulił naszą dwóję uważnym spojrzeniem. Odniosłem wrażenie, że chciałby za jego pośrednictwem odsunąć mnie od bruneta. Na jego szczęście potrafiłem odczytać każdą myśl z wyrazu tej idealnej, zazdrosnej twarzy, więc powoli odsunąłem się od przyjaciela i wszedłem do przedpokoju. Dom wydawał się pusty.
- Nie wiem dokąd wszyscy poszli. - następny, który zna moje myśli? Zayn posłał mi porozumiewawczy uśmiech i nacisnął butem na tlący się w trawie niedopałek. - Ja też wychodzę. - dodał po chwili, unosząc brwi ku górze. Louis westchnął tylko, minął mnie i poszedł na górę. Zdjąłem białe trampki i rzuciłem je w kąt nie zważając na to, że powinienem był włożyć je do szafki. Bolała mnie głowa, a dłonie wciąż niekomfortowo piekły. Naciągnąłem na nie materiał bluzy i wspiąłem się po schodach. Miałem zamiar pójść do siebie, ale okazało się, że nie mam zbyt wiele do powiedzenia w tej kwestii. Drzwi sypialni Lou otworzyły się bezszelestnie, by ten mógł już po chwili wciągnąć mnie do środka nie biorąc pod uwagę, że mógłby zrobić mi krzywdę. Zawsze był nieodpowiedzialny. Ale nie pozostanę mu dłużny.
- Tomlinson. O mało co nie walnąłem głową o framugę. - syknąłem z wyraźnym niezadowoleniem, na co on odrobinę posmutniał. Był niezłym aktorem, ale nie ze mną te numery. - Schowaj do szuflady maskę żartownisia, jesteśmy sami. - skinął głową i zsunął dłonie z moich ramion, w dół poprzez łokcie i aż do opuszków palców, o które delikatnie zahaczył swoimi. Usiadł na łóżku i z dumą otworzył pudełko, w którym znajdowała się nasza, jak mniemam, kolacja. Nie sądzę by któryś z nas zechciał zjeść dziś cokolwiek innego. Pokój wypełnił się zapachem cynamonu. Loui się uśmiechnął. W chwilach takich jak ta miałem wrażenie, ze tylko przy mnie potrafi być sobą.
- Chodź, spróbuj. - wyjął z pudełka dwie, plastikowe łyżeczki i poklepał wolną dłonią miejsce tuż obok siebie. Zająłem je. Podał mi łyżeczkę, a ja pokręciłem głową. Ująłem w palce mały kawałek ciasta i wsunąłem go między wargi. Był słodki, za słodki jak dla mnie. Lou nie myślał o deserze. W jego źrenicach czaiła się chęć na rozmowę. Był czegoś niezwykle ciekaw. To jakby.. wymieszać odrobinę obawy z troską i ciekawością odnośnie mojego spojrzenia na sprawę. - Myślę, że Zayn ostatnio nadto Cię lubi. - uniosłem spojrzenie na jego twarz sprawdzając, czy aby przypadkiem nie żartuje. Był poważny, jak nigdy. Nadąłem lekko policzki i ciężko wypuściłem powietrze. Nie szukałem w swojej głowie odpowiedzi na jego przypuszczenie. Szukałem raczej powodu, dla którego Louis w ogóle je wysunął.
- Do reszty zgłupiałeś. Sugerujesz, że mu się podobam, tak? - zacisnął wargi w wąską linię i skarcił mnie spojrzeniem. Czyżbym ujął to zbyt dosadnie? Zaśmiałem się, wsuwając do buzi kolejną porcję szarlotki. To niesamowite, że Louis stara się bronić mnie nawet przed przyjaciółmi, jakbym nie potrafił podejmować własnych decyzji albo podejmował je źle. - J E S T E M  D O R O S Ł Y. - przysunąłem się nieco bliżej, by spojrzeć w te jego jasne tęczówki. Położyłem nacisk na każdej kolejnej literze. Louis się zaśmiał i lekko klepnął mnie w ramię. Tylko on potrafi rozbudzić we mnie tak wiele skrajnych emocji. Powinienem mieć mu to za złe? Z wielką łatwością przychodzi mu rozzłoszczenie mnie i bez równie wielkiego problemu maluje na moich wargach uśmiech. To niepoprawne. Muszę nad tym popracować.

Miałem na uszach wielkie słuchawki. Siedziałem na łóżku uparcie wbijając plecy w kąt. Głośna muzyka tłumiła niepotrzebne myśli. Nie miałem pojęcia, która jest godzina, sen po prostu nie przychodził. Wciąż miałem na uwadze głupie domysły Lou. Cała nasza piątka była ze sobą bardzo zżyta. Nie wyobrażam sobie ani jednego dnia pozbawionego ich obecności. Łączyła nas naprawdę wyjątkowa więź i czasem nie szczędziliśmy sobie czułości. Mimo to wiem, że gdyby Zayn widział we mnie potencjalnego kandydata na.. "miłość swojego życia"; zauważyłbym. Popadam w paranoję. Przecież dopóki nie znajdę idealnej dziewczyny, mam Louis'a, a on doskonale o tym wie. Umówiliśmy się, że jeśli żaden z nas nie ożeni się do 30-stki, będziemy już tylko dla siebie. Oczywiście sporo było przy tym śmiechu i żartów, ale wiem że życie z tym upartym i nadto troskliwym Głupolem byłoby wspaniałe. Już jest.

wtorek, 10 kwietnia 2012

Rozdział 2



Moje plecy dotknęły jasnego prześcieradła po raz pierwszy od kilku godzin. Policzek niechętnie oderwał się od jego klatki piersiowej, a płuca wypełniły sporą dawką powietrza. Naszego powietrza. Przez całą noc uparcie wtulałem się w bok jego ciała chcąc zapewniać go o swojej obecności. Dochodziła siódma. Wskazówki wiszącego naprzeciw nas zegara przesuwały się leniwie po jego tarczy. Niczego nie słyszałem. Louis wciąż spał. Oddychał miarowo przez lekko uchylone wargi. Moje spojrzenie subtelnie muskało każdy cal jego twarzy. Zapach jego skóry wezbrał na sile gdy przekazałem mu całe swoje ciepło. Jakby.. wszystko było intensywniejsze, gdy byliśmy tuż obok siebie. Wspanialsze. Po chwili drgnął, jego powieki uniosły się bardzo powoli, a wzrok od razu spoczął na mojej twarzy. Nie miał wyjścia, wisiałem tuż nad nim wspierając się na dłoniach.
- Cześć. - mruknął zachrypniętym głosem, a kąciki jego warg mimowolnie uniosły się ku górze. Początkowo wyglądał na zaskoczonego moją obecnością, ale pozytywnie. Przeciągnął się, ułożył ręce tuż nad swoją głową i zacisnął palce na metalowych prętach, zdobiących łóżko. Mimo całej nocy spędzonej na odpoczynku, wyglądał na zmęczonego. Zdawał się zakrzątać sobie głowę niedogodnymi myślami gdy tylko zauważył, że sen nijak już nim nie włada. Westchnąłem spokojnie, nie spuszczając z niego spojrzenia.
- Kawa? - szepnąłem z uśmiechem, na co Loui tylko się skrzywił. Miałem wrażenie, że zaraz zbiegnie do kuchni i schowa przede mną wszystko, co zawiera kofeinę. Powinien już przywyknąć do tego, że każdy kolejny dzień rozpoczynam wielkim kubkiem kawy bez mleka. To jak rytuał.
- Kakao. Dla mnie i dla Ciebie. - powiedział stanowczo, w przeciągu sekundy zdejmując z warg czuły uśmiech. Skinąłem głową i zgrabnie zsunąłem się z łóżka. Widziałem, że Louis nie ma zamiaru ruszać się z niego przez co najmniej pół godziny. Ale lepsze to, niż wpychanie we mnie tostów. Poza tym, lubiłem gdy czekał w moim łóżku. Zaczynam dzień przepełniony potrzebą.. spełniania jego zachcianek. A więc troska działa też w drugą stronę?
W kuchni nie było nikogo, poza Zayn'em, który stał tyłem do mnie eksponując nagie plecy. Parzył kawę, której zapach automatycznie pozbawił mnie trzeźwego myślenia. Stanąłem tuż za nim, z łatwością zerkając przez jego ramię. W samą porę powstrzymałem go przed dodaniem do ukochanego napoju, odrobiny mleka. Ująłem w dłonie porcelanowy kubek i zanurzyłem w nim wargi, ignorując protest bruneta.
- Od kiedy taki ranny z Ciebie ptaszek, Hazz? - spytał z przekąsem, agresywnie odbierając mi  kawę. Usiadł na blacie kuchennego stołu i ułożył kubek między udami. Patrzył na mnie podejrzliwie, jakby miał ku temu jakiś powód. - Udana noc? - A jednak miał.
- Jeśli pytasz o to czy się wyspałem, to owszem, dzięki. - pokazałem mu koniuszek języka i zagarnąłem w dłoń karton z mlekiem, ukrywając dość głupawy chyba, uśmiech. Malik nie skrywał przed nami tego, że zdarza mu się spędzać noce w towarzystwie mężczyzn. Tego typu uwagi były na porządku dziennym. Był sobą. Z jego czekoladowych tęczówek dało się czytać jak z otwartej księgi. Właśnie to lubiłem w nim najbardziej.
Po krótkiej chwili na metalowej tacy stały dwa kubki z kakao i mały talerzyk z kilkoma maślanymi bułeczkami. Ku mojemu zdziwieniu zapach napoju był całkiem znośny. Nie miał zbytnich właściwości pobudzających, ale chyba dziś tego nie potrzebowałem. Sięgnąłem jeszcze do lodówki po słoiczek z konfiturą i z całym ekwipunkiem ruszyłem na górę. Nie obyło się bez droczenia w wykonaniu Zayn'a, który chciał podłożyć mi nogę. Skarciłem go spojrzeniem, zaraz potem uśmiechając się w ten jakże uroczy, specyficzny dla siebie sposób. Uwielbiał to, a ja skrzętnie to wykorzystywałem. Louis czekał na mnie w tej samej pozycji, w której go zostawiłem. Można by pomyśleć, że gdyby nie ja, to umarłby z głodu albo spędził resztę życia na lenistwie. Wykrzywił wargi w uśmiech na mój widok i przesunął się lekko, bym mógł zaprezentować mu nasze śniadanie. Klasnął w dłonie jak mały chłopiec.
- Mógłbym mieszkać z Tobą do końca życia. - szepnął z zachwytem, ujmując w palce małą bułeczkę i odrywając spory jej kawałek. Jego radość sprawiał mi nie lada przyjemność. Był jedyną osobą, której nie potrafiłbym odmówić. Ułożyłem się na wygodnie, czując jak ból w dole pleców po raz kolejny daje o sobie znać. To już starość? Nie zauważyłem nawet, jak przyjaciel nachylił się nade mną, z zamiarem wsadzenia mi w usta bułeczki. Wycofał się jednak, otulając mnie uważnym spojrzeniem. Pochylił się jeszcze bardziej i dotknął nosem mojej górnej wargi. - Styles. Pachniesz.. uchh, śmierdzisz kawą! - krzyknął i prawie udało mu się rozlać kakao na moje ulubione prześcieradło. Wzruszyłem ramionami, starając się okazać skruchę samym spojrzeniem, ale.. chyba się nie udało.
- Zayn pił ją przed momentem. Dorwał mnie w kuchni i pocałował tak zachłannie, że z ledwością mu się wyrwałem. To pewnie dlatego! - trudno było mi opanować cisnący się na wargi szeroki uśmiech, ale musiałem być ostrożny. Mam zdecydowanie za dobry humor.
- Nie denerwuj mnie. - pokręcił głową ze śmiechem, wracając do śniadania. Nie potrafił się na mnie gniewać. Wiedział, że o tym wiem, a mimo to nie starał się niczego zmienić. Czasami miałem go w garści. Innym razem, on miał mnie.

Jeszcze kilka chwil zajęło nam doprowadzenie się do porządku. Nie miałem ochoty na wyjście z łóżka, ale Louis wyciągnął mnie z niego siłą, przez co znajdę jutro na plecach wielkiego siniaka. Reszta chłopaków okupowała właśnie kuchnie. Usiadłem na schodach z zamiarem założenia ulubionych butów. Na nosie trzymałem już okulary przeciwsłoneczne, a moje ramiona okrywała ciepła bluza. Nie zabrakło też szarej czapki, która umiejętnie ukrywała nieudaną fryzurę. Wczesną wiosną słońce bywało zdradliwe, szczególnie w Londynie, a ja.. nie lubiłem zimna. Tomlinson zbiegł ze schodów i zdjął z wieszaka w przedpokoju ulubioną kurtkę. Wrzasnął piskliwie, zaznaczając swoją gotowość do wyjścia. Dzielnie pobiegłem za nim, żegnając siedzącego w salonie Liam'a wysłanym w powietrze buziakiem. Zapowiada się naprawdę miłe przedpołudnie. Obiecał mi szarlotkę.

sobota, 7 kwietnia 2012

Rozdział 1



Wyszedłem z kuchni ściskając między wargami spory kawałek tosta, który Louis wepchnął mi w usta nie przyjmując słów sprzeciwu. Z grymasem niezadowolenia przemierzyłem salon, pozostawiony ku mojemu zdziwieniu, w nienagannym porządku. Przysiągłbym, że odbyła się tu wczoraj mała bitwa na popcorn. W korytarzu wpadł na mnie Zayn, który właśnie wbiegł do domu jak poparzony.
- O, śniadanko. - Wyjął mi z ust kawałek słodkiego tosta i czym prędzej upchnął nim pokryte delikatnym zarostem policzki. Wbiegł po schodach na górę i tyle go widziałem. Czy tylko my spędzamy poranki jak wariaci? Stęknąłem z bezradnością, wolnym krokiem pokonują kilkustopniowe schody. Otworzyłem drzwi do swojego pokoju delikatnym kopnięciem, by zaraz potem upaść na łóżko i wylądować nosem między dwoma, satynowymi poduszkami. Nie mam żadnej aktywnej alternatywy na spędzenie dzisiejszego dnia. Jedyne na co mam ochotę to utonąć w błogim lenistwie i ocknąć się dopiero po zmroku. Lubię te kilka nocy przed pełnią Księżyca. Podczas nich jego jasne światło otula moją sypialnie niebywale dokładnie i na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że mojemu conocnemu odpoczynkowi wtóruje jakaś mała lampka nocna. Zupełnie inaczej jest w pokoju Louisa. Tam mrok panuje nieustannie, a Księżyc nieśmiało zagląda do pomieszczenia tylko tuż przed świtem. Myślę o tym, bo ostatnio zmagam się z odrobiną bezsenności, a chrapanie Lou.. wcale nie pomaga. Powinienem namówić go, by pozwolił mi spać u siebie. Po upływie zaledwie krótkiej chwili, zmorzył mnie sen.

Obudziły mnie krzyki i odgłos kościstych pleców uderzających o drewnianą balustradę schodów. Mimo niemałego amoku, który władał mną wciąż należycie, zdążyłem wychwycić, że sprawcami mojej pobudki są Zayn i Louis, których błahe spory zazwyczaj przeradzają się w urocze przepychanki, wśród których więcej jest uśmiechu a niźli przemocy. Podniosłem się powoli przywitany przez niemiły ucisk w dole pleców. Westchnąłem ciężko i gdy już udało mi się usiąść, wsparłem łokcie na kolanach, a podbródek na prawej dłoni. A więc udało się, brawo Harry, jeden dzień wyrwany z życiorysu. Nie wiem dlaczego nikt nie obudził mnie wcześniej. No tak, przecież dwójka żartownisiów wciąż szarpiących się za drzwiami mojej sypialni zrobiła to zupełnie nieświadomie. Sięgnąłem wolną dłonią do szuflady małego stolika i ująłem w dłoń puszkę red bull'a. Grunt to syta kolacja.
- Harreehh.. - drzwi pokoju otworzyły się tak nagle, że nie zdążyłem nawet odsunąć warg od metalowego brzegu puszki. Siedziałem więc w bezruchu z nadzieją że.. może jej nie zauważy? Lois zmrużył lekko oczy, starając się odnaleźć mnie w półmroku. Zrobił krok w przód i przykucnął obok mnie. Pachniał cynamonem. Zapewne zdążył odwiedzić cukiernie znajdującą się za rogiem i potajemnie zjadł kawałek szarlotki. Czy to nie dziwne, że tylko ja potrafię odkryć taki drobiazg? - Wyglądasz strasznie.
- Dziękuję, też się cieszę, że Cię widzę. - szepnąłem, nie potrafiąc opanować rozbawienia. Gdy źrenice przywykły do braku oświetlenia, mogłem dokładnie podziwiać wyraz jego twarzy. Był przygnębiony, a mimo to wciąż oddychał niemiarowo, zmęczony przepychankami z Malikiem. W jego oczach kumulowało się teraz milion emocji i nie wiem, czy najbardziej dostrzegalna była ta troska, którą obdarzał mnie na co dzień, czy też smutek którego przyczyny jeszcze nie znałem. Trwaliśmy w ciszy, oboje. Nie byłem do końca pewien, co działo się w tej chwili w jego umyśle. Minęła sekunda, minuta, dwie.. sam nie wiem. Do mojej sypialni wszedł Niall, a mała żarówka pod sufitem zabłysła jaskrawym światłem, przyprawiając mnie o zawrót głowy. Chyba powoli zaczynałem czuć się tak jak wyglądałem w mniemaniu Lou. Strasznie.
- Mamy pizze. Na dół, ale już. - blondyn potwierdził tylko swoje słowa stanowczym skinieniem głowy i pośpiesznie zbiegł na dół. Jednym ruchem dłoni przechyliłem puszkę i opróżniłem ją do końca. Louis zacisnął wargi i spoglądał na mnie przez chwilę. Jak gdyby chciał upewnić się, że jestem w stanie pokonać schody i uraczyć żołądek jedzeniem.
Salon pachniał przyprawami. W powietrzu unosił się zapach papryki i zółtego sera. Telewizor jak zazwyczaj wtórował naszym głośnym rozmowom. Siedziałem na podłodze, opierając plecy o nogi Liam'a, który ściskał w dłoniach wysoką szklankę z sokiem o delikatnej, a zarazem soczystej pomarańczowej barwie. Ku zdziwieniu wszystkich kończyłem właśnie trzeci kawałek pizzy. Albo byłem głodny albo ta nieopisanie głęboka troska, której doszukałem się w oczach Tomlinson'a, zadziałała na mnie tak intensywnie. Czyżbym podświadomie pragnął ulżyć jego zmartwieniom? Zayn z wielkim przejęciem przybliżył nam miejsce, w którym spędził ostatnią noc. Był podekscytowany, choć jak twierdził, nie zdarzyło się nic niestosownego. Pytanie tylko.. gdzie dla naszego bruneta zaczyna się niestosowność. Och, nie powinienem myśleć w ten sposób. Wszyscy wiemy, że Zayn ma wielkie serce i trzyma w tym pięknym ciele spory kawał romantyka. Dopełniłem wcześniej wspomnianą pizze sporą szklanką słodkiego soku i wróciłem do siebie, by następnie zająć łazienkę na kilka kolejnych chwil. Miałem świadomość, że sen nie odwiedzi mnie zbyt szybko, toteż chłodny prysznic zdawał się niczego nie komplikować. Gdy wyszedłem mając na biodrach tylko jasne bokserki, w salonie nikogo już nie było. Wspiąłem się po schodach i na powrót schowałem w swoim pokoju. Księżyc chyba o mnie zapomniał, sypialnia emanowała naprawdę głęboką ciemnością. Z ledwością trafiłem do łóżka. Chyba przez chwilę łudziłem się, że może jednak uda mi się zasnąć. Westchnąłem spokojnie, gdy moje plecy dotknęły chłodnej pościeli. Wbiłem spojrzenie w jasny sufit i na moment przymknąłem powieki. Cisza była moim sprzymierzeńcem, więc bez problemu wychwyciłem kroki tuż przed swoimi drzwiami. Klamka opadła w dół, a drzwi zaskrzypiały subtelnie. Wsparłem się na łokciach, choć wiedziałem doskonale kogo zaraz ujrzą moje oczy. Spodziewałem się go. Zawsze przychodził do mnie w nocy, gdy coś go trapiło. Czasem potrzebował porozmawiać, czasem po prostu pomilczeć w moim towarzystwie. Nadal trwał w przekonaniu, że gdy pobawi się przez chwilę moimi włosami, poczuje się lepiej. Położyłem się na boku by Louis mógł swobodnie zająć miejsce obok. Milczał, więc i ja upajałem się ciszą. Rozumiałem go lepiej, niż ktokolwiek inny. Potrafiłem wyczytać każdą myśl ze sposób, w jaki układał wargi podczas uśmiechu. Jednego byłem pewien, teraz oddychał o wiele spokojniej niż przed kolacją.
- Miałem nadzieję, że śpisz. Teraz będziesz mi utrudniał zabawę, Curls. - uniósł spojrzenie na moją twarz, a jego głos przepełniony był udawanym rozczarowaniem. Bez zawahania przysunąłem się bliżej i pozwoliłem sobie wtulić policzek w jego tors osłonięty miękką koszulką. Otulił mnie ramieniem, a jego smukłe palce automatycznie utonęły w moich brązowych włosach. Lubiłem gdy mnie dotykał, mimo iż podobny gest można by uznać za odrobinę przesadnie wiążący się z troską. Nigdy nie czułem tej dzielącej nas różnicy wieku. Lou był po prostu częścią mnie.
- Powiesz mi, co się stało? - spytałem półszeptem, mimowolnie zaciskając palce lewej dłoni na materiale jego koszulki. Martwiłem się o niego, o jego myśli. Tak bardzo nie lubiłem, gdy myślał o sobie źle. Gdy brał całą winę na siebie. Był wtedy moim małym, smutnym Lou, który za dnia emanował radością, a po zmroku czerpał ukojenie z mojej obecności.

czwartek, 5 kwietnia 2012

Prolog



 - Harry, dzieciaku, gdzie jesteś? - ten głos rozpoznałbym wszędzie. Doskonale wiedziałem, do kogo należy. Bez zastanowienia zrzuciłem z kolan czarny notatnik, który zaledwie przed momentem ująłem w dłonie  i skierowałem się w stronę schodów. Louis stał na ostatnim stopniu i spoglądał na mnie z uwagą. Troska w jego oczach była dostrzegalna nawet z mojej perspektywy. Jakbym miał.. za moment się potknąć, a on był po prostu gotów, by mnie złapać. "Dzieciaku"; Lubiłem, gdy mówił do mnie w ten sposób.Czasem czułem się przy nim niewyobrażalnie kruchy i delikatny, a innym razem miałem świadomość tego, że jestem od niego dojrzalszy. Cóż za absurd. - Zejdziesz do mnie, czy będziemy tak na siebie patrzeć? - spytał z udawaną ironią, mimowolnie poszerzając swój uśmiech. Zeskoczyłem z kilku stopni, ukradkiem poprawiając skrawek materiału koszulki, który delikatnie podwinął się ku górze. Stanąłem na przedostatnim stopniu co uczyniło mnie wyższym od Lou o dobre kilkanaście centymetrów. Skrzywił się bezradnie, ale mimo to otulił mnie ramieniem i przycisnął policzek do mojego. Ciepło jego skóry zdawało się przyjemnie łaskotać. Emanował czymś, co tylko mnie było dane poczuć. Nie rozumiałem tego, ale byłem pewien, że posiądę ów wiedzę w odpowiednim czasie. Nasza więź była po prostu wyjątkowa i zapewne nie byłem jedyną osobą, która postrzegała nas w ten sposób. Odsunąłem się powoli, by spojrzeć na jego twarz. Moja uwagę przykuły wyraźnie uwydatnione kości policzkowe. To zabawne, że widuję je codziennie i każdego kolejnego dnia jestem nimi zachwycony. Lou, zauważając moje rozkojarzenie szturchnął mnie delikatnie w bok, starając się zmusić mnie bym spojrzał prosto w jego oczy. Jest właścicielem najpiękniejszych tęczówek, jakie kiedykolwiek widziałem.
- Chyba jeszcze dostatecznie się nie obudziłem. - stęknąłem z uśmiechem, wzruszając przy tym lekko ramionami. Nie ukrywam, że bardzo lubię gdy mój najlepszy przyjaciel je ze mną śniadanie, ale mógłby chyba.. przychodzić nieco później, prawda? Louis pokręcił tylko głową ze zrezygnowaniem, chwycił mnie za łokieć i pociągnął za sobą w stronę kuchni. O mało co nie potknąłem się o dywan w salonie. Zbawieniem okazała się mocna kawa, a raczej sam jej intensywny zapach, który postawił mnie na równe nogi. Bez zawahania przycisnąłem wargi do brzegów ulubionego kubka, pozwalając gorącemu napojowi ukoić moje zmysły. Czyż to nie urocze, że najzwyklejsza kawa zrobiona przez Lou o ósmej nad ranem smakuje jak ambrozja? On tylko oparł się o kuchenny blat i odgryzł kawałek tost z marmoladą.
- Nie popieram tej Twojej fascynacji kawą i ciągłego jej picia, ale chyba Twoja radość niweluje każdą obawę i troskę. - westchnął, wciąż jednak skrywając w kącikach ust subtelny uśmiech. Sposób w jaki się o mnie martwił był naprawdę idealny. Szanował moje zdanie i potrzeby, nawet jeśli w grę wchodziła rzecz tak błaha jak kofeina. Swoją drogą, mój organizm potrzebował jej naprawdę sporo. Czasem i ja miałem świadomość, że powinienem dawkować ją sobie oszczędniej. Usiadłem przy stole, ujmując w palce tosta. Nie jestem głodny, ale ta słodka woń wisząca w powietrzu od kilku chwil, jest taka kusząca. Tomlinson bacznie obserwował każdy mój ruch. Był taki poważny, wyglądał jak surowy tata pilnujący swojego małego synka. Zaśmiałem się przeciągle, na co on zmarszczył brwi, zerkając na mnie jeszcze natrętniej. - Czasem chciałbym wejść do Twojej głowy i poznać te głupie myśli, Styles.
- Jesteś w mojej głowie zdecydowanie za często. Zostaw trochę miejsca dla innych. - ponownie zamoczyłem wargi w ciepłej wciąż kawie. Lou mamrotał coś pod nosem. Na marginesie, ciekawe gdzie podziała się reszta. To dziwne, że Niall nie siedział jeszcze z głową w lodówce. Liam pewnie wciąż śpi, a Zayn w ogóle nie wrócił na noc. Zdecydowanie za dobrze go znam.